Pamiętam, jak kiedyś (byłyśmy wtedy jeszcze niemal dziećmi) moja koleżanka pozwoliła mi spróbować żelu nawilżającego, który dostała od swojej (znacznie starszej) siostry. Siostra na brak pieniędzy nigdy nie narzekała, stąd żel był z wyższej półki. Pamiętam, że byłam zachwycona. Wspaniała konsystencja, niebieskie drobinki, które znikały po rozsmarowaniu, po prostu bajka. Zakochałam się w tym żelu i podbierałam go koleżance, kiedy tylko mogłam, bo skóra po nim stawała się aksamitna. Kiedy żel się skończył, płakałyśmy jak bobry rzewnymi łzami, ale poradzić na to nic się nie dało.
Dziś nie pamiętam ani nazwy tego specyfiku, ani jego ceny, ani nazwy firmy. Pamiętam tylko te śmieszne niebieskie drobinki. Jednak z czasem zapomniałam o nim nie tylko ze względu na nieosiągalną dla mnie cenę, ale również dlatego, że moja cera uległa gwałtownym zmianom i na nawilżający żel do twarzy nie było tam miejsca.
Problem z tłustą cerą miałam od zawsze (czyli od czasu dojrzewania). Wprawdzie miłe panie ze sklepu, gdzie zgadzałam się na badania skóry próbowały mnie przekonać, że mam skórę suchą i powinnam używać akurat TEGO kremu silnie nawilżającego, który one reklamują, ale nie dałam się im przekonać. Owszem, policzki (czyli miejsca, gdzie szanowne panie raczyły mnie „badać”) i okolice nosa są suche i nie mam zamiaru się sprzeczać, ale czoło i broda to porażka. Świecące się wiecznie czoło zakrywałam grzywką i było do zniesienia, ale mimo wszystko napawało mnie ono grozą.
Swego czasu znalazłam sobie cudowny krem. Wspaniały, matujący na cały dzień, skóra była po nim gładka, matowa i rozkoszna w dotyku. Nie uczulał, bo przeznaczony był do cery delikatnej, skłonnej do alergii. Jaki to był krem? Ano krem matujący firmy AA. Specjalnie o tym piszę, żeby za chwilę zmieszać firmę z błotem. Dlaczego? Może zmieniła mi się cera i ten krem po prostu już się do mojej skóry nie nadaje? A może firma wycofała ten krem, pozostawiając mnie w nieutulonym żalu? Niezupełnie.
Otóż firma postanowiła wycofać ten krem ze sprzedaży (a i wcześniej masakrycznie trudno było go dostać) i zacząć sprzedawać swoje produkty w liniach kosmetyków. Czyli linia nawilżająca, matująca, tlusta, itd. Co w tym dziwnego? Przecież nie zmienili kremu, a jedynie jego opakowanie i nazwę. I właśnie o to się rozchodzi, że nie. Nie wiem, czy zmienili skład, bo nie zachowałam sobie pudełka po poprzednim kremie, ale ta nowa linia za nic nie chciała współpracować z moją twarzą. Po użyciu kremu rzekomo matującego moja skóra świeciła się jak latarnia o północy. Próbowałam, dawałam szansę, ale każda kolejna próba kończyła się tak samo. Potem próbowałam z innymi kremami, ale efekt był cały czas ten sam. KOSZMAR.
I właśnie ostatnio przypomniałam sobie o żelu do twarzy z niebieskimi drobinkami. Pomyślałam sobie, że nie ryzykuję wiele. Wyruszyłam na poszukiwanie żelu do twarzy, który być może nie będzie miał drobinek, ale będzie w miarę dobry. I tu pierwsza niespodzianka. Jeśli ktoś spodziewa się, że taki żel znajdzie szybko po spojrzeniu na półkę z kremami, to bardzo się myli. Nieźle musiałam sie naszukać, żeby w ogóle znaleźć jakieś żele w natłoku kremów tłustych, nawilżających, matujących, półtłustych, etc. W końcu JEST.
Nie ma drobinek, więc to nie ten (zresztą po dwudziestu latach raczej nie spodziewałam się znaleźc TEGO żelu). Jednak wzbudza moje zaufanie na tyle, że podchodzę do kasy i płacę całkiem niezawrotną sumę poniżej 20 złotych. To hydrożel nawilżający na dzień firmy Olay. Opakowanie wygląda tak:
|
Hydrożel nawilżający na dzień firmy Olay |
Jak wrażenia? Używam od kilku dni. Jest dobrze. Przeznaczony jest do cery tłustej/mieszanej. Nie matuje mojej skóry, bo nie do tego służy, ale nawilża całkiem nieźle. Jest delikatny, bardzo wydajny, bo bierze się go naprawdę tylko kapkę. Pachnie wprawdzie dość dziwnie (gdzieś przeczytałam, że jak klej :)), ale nie za mocno, więc musiałam wsadzić sobie niemal nos do opakowania, żeby to poczuć. Mnie nie przeszkadza. Skóra po nim jest delikatna, gładka, odświeżona.
Czy kupię jeszcze raz? Po pierwsze zanim skończę to opakowanie, minie pewnie pół roku :) Po tym czasie być może dam kolejną szansę kolejnemu kremowi matującemu (chociaż zaczyna mnie to już męczyć), a finalnie i tak pewnie sięgnę po niego w sklepie. Chyba że zdecyduję się na inny żel albo znajdę ten z drobinkami :)
P.S. Uaktualniam. Żelu używam już kilka tygodni i moja skóra nigdy jeszcze nie była taka miękka i nawilżona. Nadal tęsknię za moim niezawodnym kremem matującym, bo często mi się jednak czółko świeci, ale porównując go do innych, które używałam - nie zamieniłabym go za żadne skarby.