Nigdy nie miałam nic przeciwko lumpeksom. Nie chodziłam tam ani ze względu na modę, ani ze względu na bardzo trudną sytuację portfelową. Chodziłam, bo najczęściej w lumpeksach mogłam znaleźć coś dla siebie (czyt. w moim rozmiarze). Ciucholandy zazwyczaj oferują ubrania z Anglii, a tam, jak wiadomo, obowiązuje inna rozmiarówka. Dlatego też z radością szłam „na lumpy”, bo mogłam dostać tanio coś „nowego” i ładnego.
Ostatnio jednak zmieniło się kilka rzeczy, nad czym bardzo boleję. Po pierwsze, z dzieckiem trudno chodzi się na zakupy, a co dopiero do lumpeksów, gdzie trzeba stać i oglądać niekiedy godzinami, żeby coś wypatrzeć. Po drugie, lumpeksy coraz częściej kreują się na sklepy, w których można kupić ubrania używane, ale za to stylowe i jedyne w swoim rodzaju, a co za tym idzie – za unikatowość trzeba płacić. Po trzecie i ostatnie, jako sklepy „stylowe”, następuje selekcja ubrań. I zostają same małe, większe gabaryty idą się paść, co mnie akurat nie zadowala. Są jednak przyczułki, gdzie lumpy pozostały lumpami, a w ich odwiedzaniu przeszkadza mi jedynie chodzenie z dzieckiem.
Ta bluzka od razu wpadła mi w oko. Była odcinana pod biustem (doskonale), zrobiona z materiału, którego nie trzeba prasować (coraz lepiej) i nawet na mnie pasowała (BINGO!). Innymi słowy – grzech nie kupić. Dlatego właśnie kupiłam. Od tamtej pory noszę ją w połączeniu z innymi bluzkami (tutaj: Gatta), bo dekolt jednak nieco przyduży.
P.S. W końcu dokładnie widać moje siwe włosy :) Juuuupiiii!
P.S. 2 W ramach zabawy programem do obróbki zdjęć dodaję coś, co w ogóle nie jest związane z szafiarstwem, ale strasznie mi się podoba :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz