wtorek, 17 grudnia 2013

Wspaniałe projekty Guttenberga i Karel Gott idący w dobrym kierunku.

Muszę, po prostu muszę o tym napisać, bo pomimo dawno minionej już sławy, obejrzałam ten filmik dopiero dzisiaj. A o co chodzi? O ten wspaniały reportaż, który zrobił niejaki Filip Chajzer na Warsaw Fashion Weekend z cudownymi szafiarkami, youtuberami (oni tak serio???) czy innymi miłościwie nam panującymi celebrytami w roli głównej. I, muszę przyznać, nie wierzyłam, że to może być możliwe. No cóż, zawiodłam się. 
Nie sądzę wprawdzie, że chodzi konkretnie o szafiarki czy youtuberów, bo idioci zdarzają się na każdym polu, ale przecież teoretycznie oni przynajmniej minimalnie powinni znać się na tym, co robią, skoro znaleźli się na tych pokazach i, jak mniemam, osiągnęli jakąś tam sławę w necie (chociaż mogę się mylić, w końcu nie śledzę...). Tak czy inaczej, Karel Gott idący w dobrym kierunku; Hannawald, którego pan by nie nałożył ani nie polecił; wspaniałe projekty Guttenberga, który specjalizuje się w zimowej modzie; "poprawiony" Helmut Kohl - to niezapomniane wypowiedzi.  
Ja wiem, że ten reportaż jest tendencyjny i na pewno były tam osoby, które wiedziały, kto to jest Helmut Kohl czy CO to jest Schleswig-Holstein. Jednak mimo wszystko niewiedza tych wypowiadających się ludzi jest imponująca. I nie chodzi mi nawet o to, że oni nie wiedzieli, kim jest Hannawald czy Karel Gott, ale o fakt, że łyknęli bajeczkę, jakoby byli to projektanci. Nie można było powiedzieć "Przykro mi, ale go nie znam"?
Z drugiej strony podchodzi do nas pan z telewizji i pyta o jakiegoś tam projektanta. I jak w tej sytuacji, będąc na "faszion łikend" przyznać się, że się kogoś nie zna. W końcu sroce spod ogona się nie wypadło. I już nie wiadomo, jaki wstyd większy - zbłaźnić się nieznajomością nazwiska Guttenberga, czy przyznać się do nieznajomości jakiegoś projektanta. Jak łatwo zauważyć - w modzie każdy może zaistnieć, nawet niemiecki pancernik.
Kiedyś funkcjonowało pojęcie "ofiary mody". Miało wprawdzie inne znaczenie, ale myślę, że w dzisiejszych czasach spokojnie możemy zmienić to pojęcie tak, by pasowało do tych jakże przerażających dni.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nowa odsłona.

Są takie dni, kiedy nic nie wychodzi. Kiedy zwykle świetny ciuch zupełnie nie leży, pryszcze są po stokroć bardziej widoczne, zwałki tłuszczu powodują odruch wymiotny, a włosy za nic nie chcą się układać (tak zwany "bad hair day"). I właśnie taki dzień dopadł mnie dzisiaj. Nie ma ku temu żadnego konkretnego powodu. Nic złego się nie dzieje, nie mam żadnych nowych problemów. Po prostu gorszy dzień i tyle.
Jedno w tym wszystkim nie jest takie złe - że postanowiłam odnowić znajomość z moim nieco zapomnianym blogiem. No cóż, ponad rok mnie tu nie było - przyznaję nie bez wstydu. I nie obiecuję gruszek na wierzbie. Ale przynajmniej się postaram.
A tymczasem dla poprawienia sobie humoru nowa odsłona mnie samej. Nie powiem - widać drugi, a może nawet i czający się trzeci podbródek, ale widać też nową fryzurę. Włosy w tej odsłonie są całkowicie i naturalnie moje. Nie zrobiłam sobie trwałej, po prostu pogodziłam się z naturą, z którą ponoć wygrać się nie da. Są odrosty, ale to dlatego, że wracam do swoich. Mam jasno wytyczony cel i będę się go trzymać. 

Tunika, choć widać tylko górę: second - hand.
Szal: no name
Oprawki okularów: Fielmann, choć już szkła wstawiać musiałam gdzie indziej, ale to temat na dłuższą historię.