czwartek, 21 lipca 2011

Lakiery.

Odkąd tylko przestałam ogryzać paznokcie, a stało się to około 2 klasy liceum, stały się one dla mnie dość istotnym elementem mojej osoby. Mogą być długie albo krótkie, obcięte na okrągło albo na kwadratowo, ale zawsze są tylko moje. Raz spróbowałam tipsów i stwierdziłam, że to nie dla mnie. Wygląda ładnie, ale jest bardzo niewygodne. Znacznie lepiej sprawdza się w moim przypadku żelowanie naturalnych paznokci, ale to już inny temat. 
Skoro paznokcie weszły do gry i zaczęły się liczyć, zaczęły się również liczyć lakiery do paznokci. Nie mogłam przecież pozostawić tak ważnego elementu bez żadnej ozdoby. I choć przyznam się, że najbardziej nadal lubię french manicure, to coraz częściej zaczynam z lakierami eksperymentować. Nie wiem, czy to kwestia powrotu do dzieciństwa, czy też po prostu kaprys, ale uwielbiam lakiery do paznokci i mam ich aktualnie chyba około 25, może 30. I tak jest cały czas. Jak tylko robię porządki i wyrzucam te stare, od razu mam wrażenie, że nie mam ich wcale i muszę uzupełnić zapas. Dzięki temu nigdy się nie nudzę i zdarza się (choć teraz przy dziecku rzadziej), że codziennie mam inny kolor. Dodać trzeba, że jestem doprawdy maniaczką malowania paznokci i gdy tylko coś mi się nie podoba, zmywam lakier i maluję od nowa. Ot, taki drobny odpał. 
Na początek odżywki, bo bez nich w ogóle nie ma malowania paznokci, a na pewno nie na ciemne kolory. Te potrafią paskudnie zafarbować płytkę, która dojdzie do siebie dopiero po odrośnięciu paznokcia. Owszem, paznokcie odrastają, ale po co na to czekać, skoro takich niemiłych niespodzianek można łatwo uniknąć. Wystarczy na początek pomalować paznokcie jakąkolwiek odżywką. Ja stałam się fanką odżywek firmy Eveline Professional. Ta lekko biała, na paznokciach niemal przezroczysta, świetnie chroni je przed przebarwieniami. Natomiast już po podwójnym malowaniu nakładam jeszcze przyspieszacz wysychania, ale przede wszystkim nabłyszczacz z tej samej serii. Kolor genialnie się po nim błyszczy, a przy okazji można jej używać bez dodatkowego koloru, wtedy paznokieć pięknie lśni.



Od lewej: odżywka utwardzająca
odżywka 3 w 1: wysuszacz, utwardzacz, nabłyszczacz

Jeśli chodzi o moje ulubione firmy to oczywiście Inglot. Nic go nie pobije. Używałam już i Heleny Rubinstein (z tych droższych) i zupełnie nieznanych marek (z tych tańszych), i zawsze Inglot przoduje. Niegdyś (czyt. przed dzieckiem) miałam cale zestawy tej marki. Ostatnio lekka bieda z nędzą, bo jednak do najtańszych też nie należą. Druga w kolejności to Coral. Odkryłam je już dawno i oprócz wielkiego wyboru kolorów lakiery te mogą pochwalić się dobrą trwałością i wygodnymi pędzelkami. Eveline czy też nowo odkryty Editt (wypróbowany ze względu na kolory) już nie zachwycają aż tak bardzo, ale da się z nimi żyć. Dodać należy, że lakiery dzielę na trzy rodzaje: odżywki, tradycyjne i awangardowe.  
Pierwszy zestaw lakierów to te tradycyjne. Dobre na każdą okazję i pasujące niemal do każdego stroju. Odcienie czerwieni i szarości są niezastąpione w pracy i jedyne, co w czerwieniach mi przeszkadza to fakt, że "brudzą". Jak tylko przejadę paznokciem po jakimś papierze, zostają nieładne smugi. No ale za piękno się płaci, trzeba uważać i tyle. Przykro mi tylko, że kolor nr 209 z Corala wyszedł tak nieapetycznie na zdjęciu, podczas gdy jest to mój ulubiony kolor malinowy. Jest doprawdy piękny i nie ma co sugerować się fotografią tylko lepiej iść do sklepu i samemu się przekonać.


Od lewej: Coral nr 211
Coral nr 209
Inglot nr 139
Editt nr 7
Te bardziej awangardowe kolory też nadają się do pracy, pod warunkiem, że ma się nieco dystansu do siebie i rzeczywistości. W każdej innej sytuacji poza pracą również wymagają nieco odwagi, bo są naprawdę niezwykłe. Soczysta zieleń, róż czy pomarańcz nie psują do wszystkiego i należy je nosić ostrożnie. Niebieski jest ostatnio modny, ale też go nie nadużywam. Fiolet pasuje mi do wielu ubrań, ale też używam go rzadko. Innymi słowy, te kolory pojawiają się na moich paznokciach rzadko i na krótko, tylko jeśli pasują do stroju. 


Od lewej: Editt nr 2
Editt nr 2 (dziwne, ale tak jest napisane)
Eveline: nr 516
Coral nr 33
Inglot nr 956
Avon Blue Shock
Także co by nie mówić, kolor lakieru zależy od naszego stroju i nastroju. Swoją drogą to ciekawe, że wiele kobiet, które bardzo dba o swój wygląd zapominają o paznokciach, na które ja na przykład zwracam o wiele większą uwagę niż na ubrania... No ale to tylko taka mała dygresja z obserwacji Homo Sapiens.

środa, 13 lipca 2011

Wakacyjna wycieczka.

Wybrałam się z rodzinką na wycieczkę do parku. Konkretnie ja, mąż, Adam i szwagier. Tym razem pogoda była lepsza, żaden wiatr mi fryzury nie rozwiewał, ale zbytnio fotogenicznie też nie było. Na początek pokażę pazury, bo pomalowałam się szałowym kolorem Red Wine od Avon Speed dry+. Kolorek boski, a na paznokciu wygląda tak:



Red Wine
od Avon Speed dry+

Ubrana byłam jak zwykle zupełnie normalnie. Tym razem czernie królowały, niestety nawet one nie zdołały do końca ukryć mojego pięknego brzuszka. No dobra, rozumiem, czernie cudów nie czynią. Bluzka, czy też bluzko - tuniczka, stała się moją ulubioną od pierwszego wejrzenia. W połączeniu z innymi legginsami tworzą zestaw boski, z tymi jedynie poprawny (tamte niestety w praniu, a już nie mogłam doczekać się kolejnego posta). Sandałki uwielbiam, bo mają gumki i dla moich zmęczonych nóg są naprawdę cudnowne. Fryzurę widać w całej okazałości, w nieco innym tylko wydaniu.


Bluzka: no name
Legginsy: H&M
Buty: CCC



I na koniec moje ulubione od niedawna zdjęcie. Adam dopiero co wstał i  postanowił się troszkę poprzytulać do mamy. Bezcenne.


sobota, 2 lipca 2011

Szara myszka z nową fryzurą na placu zabaw.

Nic dodać, nic ująć, tytuł oddaje wszystko. Ubrana w szarości udałam się z synem i mamą na plac zabaw, żeby sfotografować się w moim od jakiegoś czasu najbardziej naturalnym środowisku. Większość zdjęć przepadnie w mrokach czasu, bo wiatr  nie był mi życzliwy, ale dwa zdjęcia mniej więcej łaskawie odzwierciedlają moją nową fryzurkę, z której jestem wyjątkowo dumna. Jednak zanim nadejdzie czas na przedstawienie jej w całej okazałości, najpierw zjeżdżalnia i huśtawka (na tej ostatniej nie mam szans usiąść ze względu na... powiedzmy że na barierki).

bluzka i legginsy: LIDL
buty: no name



 Bardzo lubię te butki. Wygodne są, ładne i doskonale pasują do kompletu szarości, którą czasem lubię przełamać soczystą czerwienią, a czasem nie.


W takim razie pozostaje zaprezentować nowy włos. Pani fryzjera zaproponowała również rzucenie kolorku na  te moje rozczochrane, coś w kształcie oprawek okularów, ale przymierzam się do baleyagu, dlatego na razie spasowałam. Dodam tylko, że moja twarz w takim zbliżeniu wygląda jakoś tak wyjątkowo niekorzystnie :(